Taniec ze śmiercią

Szary, jesienny dzień. Właśnie sączę kolejną filiżankę kawy, bo do późna w nocy czytałam pewną książkę, od której nie mogłam się oderwać. Ta książka to oczywiście "Ulice Laredo", kontynuacja słynnej "Na południe od Brazos". Zaprawdę niełatwe zadanie miał autor, kiedy podjął się jej pisania. Czytelnicy, których urzekł rozmach pierwszej części, mogliby oczekiwać podobnego dzieła. Tymczasem dostajemy w swoje ręce powieść zupełnie odmienną.

Kapitana Woodrowa Calla kojarzą prawie wszyscy. Nic więc dziwnego, że otrzymuje zadanie wytropienia i pojmania niezwykle groźnego meksykańskiego bandyty - Joey'a Garzy. Nasz stary bohater lata świetności ma jednak za sobą. Zdrowie już nie to samo, a refleks szwankuje. Jego sława odchodzi w przeszłość razem z opowieścią o Dzikim Zachodzie. Nim to jednak nastąpi, czeka go owa ostatnia misja, pojedynek z młodym, nieuchwytnym bandytą.

"Ulice Laredo" snują się powoli niczym pieśń o przemijaniu i śmierci. Przesiąknięte są atmosferą nostalgii, tęsknoty i poczucia kresu. Towarzyszymy samotnemu kapitanowi, wspominającemu z żalem swego dawnego druha, Gusa McCrae. Oj, brakuje tej postaci bardzo! Przyznam, że dla mnie początkowo jej nieobecność pozostawała największą bolączką powieści.

Całe szczęście McMurthy jest prawdziwym mistrzem w konstruowaniu pełnokrwistych, wiarygodnych postaci. Szczególnie dobrze zaś idzie mu kreacja silnych, walecznych, ale niepozbawionych wrażliwości bohaterek. Zarówno matkę młodego Garzy – Marię, jak i znaną nam dobrze Lorenę popycha do działania miłość i troska o swoich najbliższych. Mężczyźni blakną niekiedy przy tych dwóch damach, sprawiając wrażenie miałkich i nijakich. Nie da się ukryć, że to do dwóch kobiet należy przyszłość dzikiej, nieprzyjaznej krainy.

Autor z pełną premedytacją bawi się konwencją westernu, dążąc do jego demitologizacji. "Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi" – chciałoby się powiedzieć, czytając o perypetiach bohaterów, których życiem rządzi przypadek. Nie ma w ich poczynaniach niczego heroicznego, nawet wyczyny kapitana Calla widziane oczyma jego przeciwników okazują się mniej podniosłe.

A jednak okazały się "Ulice Laredo" opowieścią nad wyraz poruszającą i do głębi przejmującą. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że to historia idealna na jesień, kiedy myśli o przemijającym roku tłuką się natrętnie po głowie. Największą zaś siłą powieści pozostają słabości bohaterów – ułomnych, bezradnych oraz zaskakujące relacje, nawiązujące się pomiędzy poszczególnymi postaciami. Ale więcej już, drodzy czytelnicy, wam nie zdradzę.

Książka została oczywiście świetnie wydana, solidnie oprawiona i bogato ilustrowana. Nie zawiodło również posłowie, przemycające liczne ciekawostki oraz intrygującą analizę napisanej przez McMurthy'ego historii. Jednym słowem, pozycja nie ustępuje pod żadnych względem swej poprzedniczce.

Zachęcam szczególnie tych z Was, którym "Na południe od Brazos" przypadło do gustu, do sięgnięcia po kontynuację. Jeśli zaś szukacie pomysłu na prezent, to może się ona okazać strzałem w dziesiątkę. Takim, którego nie powstydziłby się sam Joey Garza.


ZA EGZEMPLARZ RECENZENCKI SERDECZNIE DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU VESPER

Wydawnictwo Vesper
Cykl: Lonesome Dove (tom 2)
Tłumaczenie: Michał Kłobukowski
Data wydania: 27 pażdziernik 2021
Liczba stron: 484

Komentarze

Popularne posty