Nie zabiją mnie po raz drugi, czyli reportaże z Rwandy


Pisanie o Rwandzie jest szalenie trudne, bo kiedy słyszy się o podobnych okrucieństwach, chciałoby się spuścić na nie zasłonę milczenia, bądź nie znajduje się słów, które oddałyby prawdę tamtych zdarzeń. Ludobójstwo w niewielkim afrykańskim kraju pochłonęło więcej ofiar niż Holocaust, a działo się to tak niedawno, niecałe trzydzieści lat temu. W chwili, kiedy sama byłam dzieckiem, setki kilometrów stąd dzieci Tutsi musiały kryć się po bagnach przed maczetami Hutu, ścigającymi je niczym zwierzynę łowną.

"W roku 1994 - pisze Jean Hatzfeld w "Nagości życia" - od godziny jedenastej w poniedziałek 11 kwietnia do czternastej w sobotę 14 maja, około pięćdziesięciu tysięcy z pięćdziesięciu dziewięciu tysięcy miejscowych Tutsi zginęło od maczety na wzgórzach powiatu Nyamata w Rwandzie z rąk bojówkarzy interahamwe i sąsiadów Hutu, którzy zabijali codziennie od godziny dziewiątej trzydzieści do godziny szesnastej."

Do dziś nie wiadomo, ilu Tutsi zginęło w masakrach. W tym strasznym czasie życie straciło około miliona osób. I kiedy czyta się relacje ocalonych, mimowolnie przychodzą na myśl słowa wiersza Tadeusza Różewicza:

Człowieka tak się zabija jak zwierzę
widziałem:
furgony porąbanych ludzi
którzy nie zostaną zbawieni.

Spojrzenie w przeszłość

"Ruanda to mały kraj - pisze Ryszard Kapuściński - tak mały, że na wielu mapach, jakie znajdziecie w książkach o Afryce, jest zaznaczony tylko kropką. Dopiero w objaśnieniach do owych map przeczytacie, że ten punkt w samym środku kontynentu to właśnie miejsce, gdzie leży Ruanda. Ruanda jest krajem górzystym. Dla Afryki charakterystyczne są raczej równiny i płaskowyże, tymczasem Ruanda to góry i góry. Pną się one do wysokości dwóch-trzech tysięcy metrów, a nawet wyżej. Dlatego często nazywa się ją Tybetem Afryki (...)."

Belgowie, którzy sprawowali władzę w Rwandzie na początku XX wieku, uznawali odmienność Tutsi i określali ich jako "Europejczyków z czarną skórą". Kolonizatorzy belgijscy wprowadzili w 1933 roku dowody osobiste, w których określono przynależność plemienną. Dla Hutu oznaczało to brak możliwości awansu klasowego i dyskryminację na każdym niemal polu, co doprowadziło do powstania i zaostrzenia konfliktów społecznych.

Kiedy Belgowie wycofali swoje poparcie dla Tutsi, doszło do pierwszych pogromów pod koniec lat 50: "Na wzgórzach etniczne waśnie zaczęły się w roku 1959, kończyłem wtedy szkołę podstawową - wspomina Englebert w rozmowie z Jeanem Hatzfeldem - Uprzedzono nas, że mwami wydał ostatnie tchnienie, a ludzie na wzgórzach złorzeczą. Nagle wszyscy wokół zaczęli nam grozić, zaczęto nas ścigać z maczetami w ręku. (...) To nasi sąsiedzi zaczęli nas gonić. Nie żadni bandyci czy interhamwe. (...) Dlaczego na nas polowali, skoro tydzień wcześniej popijali razem z nami w miłej atmosferze? Polecenia płynęły z góry. Mówili, że nie chcą już, by Tutsi rządzili gminami, koniec z pracą służebną. (...) Chcieli się zemścić za długie lata panowania Tutsi". Potem Englebert dodaje: "1973 roku w kraju znowu doszło do rzezi. Z Tutsi było naprawdę źle. Nie potrafili już doliczyć się swoich zmarłych".

W 1973 roku w wyniku zamachu stanu do władzy dochodzi Juvénal Habyarimana, który będzie rządzić Rwandą do 1994 roku. Reprezentuje on radykalne, szowinistyczne skrzydło Hutu. Ryszard Kapuściński nazywa go nawet tamtejszym Radovanem Karadžićem. Umacnia dyktaturę, tępiąc wszelkie przejawy nieposłuszeństwa zarówno wśród Tutsi, jak i Hutu.

W tym czasie Tutsi uciekają do innych krajów, m.in. do Ugandy. To tam pod dowództwem partyzanta Joveriego Museveni młodzi potomkowie uchodźców przechodzą szkolenie bojowe i pomagają przejąć władzę w Kampali. W 1987 roku zakładają Rwandyjski Front Patriotyczny (RFP). Ich celem jest powrót do ojczyzny oraz odzyskanie części władzy. Przywódcą zostaje Paul Kagame, obecny prezydent Rwandy.

W latach 1990-1993 trwa w Rwandzie wojna domowa zapoczątkowana przez RFP. Konflikty etniczne przybierają na sile, a sprzyja temu agresywna propaganda wymierzona przeciwko Tutsi. Hutu budują front ideologiczny Hutu Power, zaś w stacjach radiowych, takich jak popularne Radio Rwanda czy Radio Tysiąca Wzgórz, spikerzy nazywają Tutsi "karaluchami", natomiast w skeczach i piosenkach wzywają do ich zagłady.

Joveri Museveni reprezentuje dość umiarkowane stanowisko w stosunku do Tutsi. Nie przysparza mu to zwolenników wśród profesorów, postrzegających ludobójstwo "jako jedyne wyjście". Jeden z nich - Leon Mugesira stwierdza: "W 1959 roku popełniliśmy fatalny błąd, pozwalając, żeby Tutsi uciekli. Powinniśmy wtedy działać: zetrzeć ich z powierzchni ziemi". W tym celu zostaje powołana do życia paramilitarna organizacja Interahamwe. "Należą do niej i odbywają w niej szkolenia wojskowe i ideologiczne - pisze Kapuściński - ludzie ze wsi i miasteczek, bezrobotna młodzież i biedne chłopstwo, uczniowie, studenci i urzędnicy - olbrzymia rzesza, istne pospolite ruszenie, którego zadaniem będzie dokonanie apokalipsy".

Już w trakcie wojny zdarzały się morderstwa Tutsi. Jednak iskrą, która doprowadziła do pożogi, okazało się zestrzelenie samolotu prezydenta Juvénala Habyarimana 6 kwietnia 1994 roku. Nie wiadomo, kto stał za zamachem, ale wydarzenie to stało się sygnałem do rozpoczęcia masakr.

Sezon maczet

Wojciech Tochman, autor "Dzisiaj narysujemy śmierć", opowiada, jakie wrażenie zrobiła na nim lektura "Ocalonego" Révériena Rurangwy. To właśnie z jego relacji dowiedział się, że dźwięk rozłupywanej maczetą głowy przypomina trzask przepoławianej kapusty. Maczet tych zaś w kraju nie brakło, gdyż między styczniem 1993 r. a marcem 1994 r. do Rwandy sprowadzono 581 tysięcy sztuk, co było liczbą kilka razy przekraczającą zamówienia z Chin we wcześniejszych latach.

Jean Hatzfeld powracał do Rwandy wielokrotnie. Owocem jego spotkań, zarówno z ofiarami, jak i oprawcami, jest pięć reportaży. Trzy pierwsze ("Nagość życia", "Sezon maczet" oraz "Strategia antylop") są w moim odczuciu najważniejsze. W "Nagości życia" do głosu dochodzą wyłącznie ofiary masakry. Ich relacje porażają, przejmują do głębi. To jeden z trudniejszych reportaży, z jakimi przyszło mi się spotkać. Tym bardziej, iż sam Hatzfeld przyznaje, że jego rozmówcy wolą zachować milczenie, a przekonanie ich do zwierzeń to praca wyjątkowo żmudna i czasochłonna.

Ci, którzy ocaleni, zmuszeni byli uciekać, kryć się po bagnach niczym zwierzyna łowna. W trakcie, gdy chowali się w zaroślach, nierzadko musieli patrzeć, jak ich najbliższych masakrują bojówki Hutu. Często przeżywali, lecz zostawali okaleczeni fizycznie i mentalnie. Rwanda przemieniła się w krainę sierot, wdów. Trudno znaleźć człowieka, który nie straciłby kogoś bliskiego w masakrach.

"Człowiek kryje w sobie tajemnicze powody - mówi jeden z ocalonych - dla których chce przeżyć. Im więcej nas umierało, im bardziej byliśmy gotowi na śmierć, tym szybciej biegaliśmy, by zyskać choć chwilę życia. Nawet ci, którzy mieli obcięte nogi i ręce, prosili o wodę, żeby przetrwać choć godzinę dłużej. Nie potrafię wyjaśnić tego fenomenu."

"To co się stało w Nyamacie - mówi Innocent Rwililiza - w kościołach, na bagnach i wzgórzach, to były nieprawdopodobne wyczyny bardzo zwykłych ludzi. Oto dlaczego to mówię. Dyrektor szkoły i szkolny inspektor z mojego sektora brali udział w rzeziach, zabijając nabitymi gwoździami pałkami. Dwaj koledzy nauczyciele, z którymi kiedyś piłem piwo i wymieniałem uwagi na temat uczniów, też maczali w tym palce, że się tak wyrażę. Pewien ksiądz, burmistrz, zastępca prefekta, lekarz zabijali własnymi rękami. (...) Ci światli ludzie byli całkiem spokojni i nagle zakasali rękawy, by chwycić maczetę. Więc dla kogoś takiego jak ja, kto przez całe życie uczył przedmiotów humanistycznych ci zbrodniarze pozostaną straszliwą tajemnicą."

Hatzfeld analizuje swoje spotkania zarówno z ofiarami, jak i ich oprawcami. Stwierdza, że w przypadku tych pierwszych mur nieufności po jakimś czasie kruszy się, podczas gdy spotkaniom z oprawcami zawsze towarzyszy pewien dystans. Dziennikarz zauważa: "Ocalały, samotny wobec rzeczywistości ludobójstwa, decyduje się mówić, 'kluczyć wokół prawdy' lub milczeć. Z własnego wyboru, przy całym pomieszaniu wspomnień, godzi się dyskutować i w każdej chwili stawiać wszystko pod znakiem zapytania. Zabójca, w zderzeniu z rzeczywistością ludobójstwa, najpierw wybiera milczenie, potem kłamstwo. Może zmienić swoją decyzję, lecz o tym nie dyskutuje".

"Sezon maczet" skupia się na opowieściach dziewięciu kumpli z Kibungo. To zwykli obywatele, w większości rolnicy, którzy nigdy wcześniej nie mieli zatargów ze swoimi sąsiadami Hutu. A jednak w 1994 roku chwycili za maczety. W ich wyznaniach trudno doszukać się poczucia winy czy skruchy. Unikają także słowa ludobójstwo, relacjonując minione wydarzenia niezwykle precyzyjne. Jak zauważa Hatzfeld: "nigdy nie ulegają emocjom. Pamięć może ich zwodzić z powodu upływu czasu, lecz nie ma to nic wspólnego z szokującymi przeżyciami i psychicznymi blokadami ofiar".

W 2001 roku władze tworzą system gacaca, gdyż tradycyjne sądy nie są w stanie osądzić wszystkich sprawców ludobójstwa. W podobnych instytucjach, wywodzących się z tradycji wiejskich, rozprawy odbywają się pod gołym niebem. Sędziami nie są profesjonaliści, lecz specjalnie przeszkoleni w tym celu obywatele, zaś oskarżeni nie mają obrońców.

Kolejna książka Hatzfelda "Strategia antylop" wprowadza nas w rzeczywistość Rwandy, gdzie obie grupy etniczne zostają zmuszone do pojednania. W przepełnionych więzieniach nie ma bowiem miejsca dla wszystkich oskarżonych, dlatego zostają oni wypuszczeni na wolność i wracają do swych domostw. Ale polityka państwa jasno mówi, co można, a czego nie wolno. "Surowe zasady polityki pojednania - mówi Cassius Niyonsaba - zakazują ocalonym mówić o masakrach tak, jak im się podoba. Mogą to robić tylko wtedy, gdy mają złożyć zeznania, podczas ważnych uroczystości, żałoby czy na posiedzeniu gacacy".

W taki sposób w małym afrykańskim państwie steruje się polityką dialogu i przebaczenia. Czy może być ona skuteczna?

Dlaczego?

Dlaczego? To pytanie pojawia się wyjątkowo często, lecz nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Jeden z rozmówców Dariusza Rosiaka stwierdza: "Wy na Zachodzie lubicie przedstawiać Rwandę w kategoriach metafizycznych, Opętał nas diabeł, ulegliśmy szatańskim instynktom. To jest zbyt łatwe wytłumaczenie, które w ogóle nie bierze pod uwagę polityki i sytuacji społecznej tamtych czasów. To nie nienawiść ani chciwość kazała Hutu zabijać w kwietniu 1994 roku. To był strach. Ci ludzie się bali, że Tutsi chcą nie tylko wrócić do władzy, ale też wszystkich zabić".

Anjan Sundaram doszukuje się przyczyn tragedii w zniewoleniu obywateli przez tzw. pensée unique, czyli jednomyślność. "To właśnie w atmosferze jednomyślności - pisze autor "Złych wieści" - odbyło się ludobójstwo. Tempo i wydajność, z jakimi je przeprowadzono, były czymś wcześniej zupełnie nieznanym na tym kontynencie, a może nawet na całym świecie. Gdy zaczęły się zabójstwa, nie pojawiły się niemal żadne głosy sprzeciwu". Podobną myśl przekazuje jeden ze sprawców rzezi, kiedy mówi: "w takim kraju jak nasz nie wiemy, gdzie kończy się państwo, a zaczynamy my. (...) A skoro nie wiem, gdzie się zaczynam, nie jestem nic wart. Nie mam żadnych praw. Jak więc mam sądzić, że takie prawa ma ktoś inny? Jak szanować tego innego? W tym kraju nie wiemy nawet, czy istniejemy jako ludzie. Nie jesteśmy jednostkami, a jedynie narzędziami państwa".

Jean Hatzfeld wielokrotnie rysuje analogie pomiędzy wydarzeniami w Rwandzie a Holocaustem. "W Niemczech, tak jak w Rwandzie - pisze - ludobójstwo było planem totalitarnego reżimu, który rządził przez długie lata. Zagłada Żydów, Cyganów i Tutsi pojawia się w politycznych programach od chwili dojścia totalitarnych polityków do władzy i powraca w oficjalnych wypowiedziach. Ludobójstwo jest planowane stopniowo i nabiera coraz większego znaczenia."

Ryszard Kapuściński niejako przeciwstawia się powyższym analogiom. Twierdzi, że "w Rwandzie chodziło o to, żeby śmierć zadał każdy, żeby zbrodnia była produktem masowego, niejako ludowego i wręcz żywiołowego wystąpienia, w którym udział wzięliby wszyscy - aby nie było rąk, które nie umoczyły się we krwi ludzi, uznanym przez reżim za wrogów".

Możemy odwołać się również do esejów Kapuścińśkiego w zbiorze "Ten Inny" i przywoływanej tam myśli Emmanuela Lévinasa: „człowiek, kiedy jest sam, bywa zwykle bardziej ludzki, niż kiedy jest członkiem tłumu, podnieconej masy. Pojedynczo jesteśmy i mądrzejsi, i lepsi, i bardziej obliczalni. Uczestnictwo w grupie może tę spokojną i życzliwą jednostkę przemienić w diabła”.

Pozwoliłam sobie przywołać powyższe cytaty, ponieważ przeraża mnie czytanie o dziejach Afryki i powtarzających się tam masakrach. Ludobójstwo nie dotyczy tylko i wyłącznie Rwandy. Pojawia się na stronach historii Sudanu, Algierii, Kenii i Konga. Konga, do którego przeniósł się rwandyjski konflikt.

Pytania bez odpowiedzi

Wojciech Tochman, powołując się na esej Marka Pawełczaka - "Konflikty w rejonie afrykańskich Wielkich Jezior 1959-2000" przywołuje słowa autora: "zemsta dokonana przez zwycięzców kosztowała życie około pięćdziesięciu tysięcy ludzi". Pojawiają się jednak głosy, iż ofiar Hutu mogło być znacznie - nawet dziesięciokrotnie - więcej. Po tych zbrodniach, podobnie jak po Hutu zmuszonych uciekać do sąsiedniego Konga, nie pozostał nawet ślad.

Kolejna odsłona dramatu rozgrywa się właśnie nie w Rwandzie, a w Kongu. W powstających w tym kraju obozach uchodźców wybuchają epidemie cholery i innych chorób. Na pomoc rusza Zachód i setki organizacji humanitarnych. Największa w historii operacja humanitarna odnosi sukces. Okazuje się jednak, że Hutu wcale nie chcą opuszczać Konga.

"Sytuacja w obozach dla uchodźców rwandyjskich na wschodzie Zairu - pisze Dariusz Rosiak - była wręcz podręcznikowym przykładem tego, jak udzielana w dobrej wierze pomoc międzynarodowa prowadzi do skutków przeciwnych do zamierzonych. Obozy kierowane przez ludzi ściganych międzynarodowymi listami gończymi przekształciły się w kilkutysięczne miasta ze sprawnie funkcjonującą gospodarką. W obozowej rzeźni produkowano mięso z krów kradzionych okolicznym wieśniakom, dla urozmaicenia diety uchodźcy plądrowali tereny Parku Narodowego Wirunga, wybijając małpy i hipopotamy z Jeziora Edwarda. Karczowanie lasów i produkcja węgla drzewnego przybrały takie rozmiary, że siostrzane wobec organizacji humanitarnych zachodnie organizacje ekologiczne podniosły alarm, pokazując na dowód zdjęcia satelitarne, które ujawniały rozmiary bezprawnej wycinki".

Ruch Hutu w Kongo rośnie w tym czasie na sile. Nowe władze Rwandy, w których dominują teraz Tutsi, okazują zaniepokojenie podobnym przebiegiem spraw. Chcąc zapobiec akcji odwetowej Hutu, w 1996 roku powołują do życia Sojusz Sił Demokratycznych na rzecz Wyzwolenia Konga-Zairu. Rozpoczynają się walki, które doprowadzają do upadku obozów uchodźców oraz Zairu jako niezależnego państwa.

Konflikt w Kongo to jedna z najkrwawszych wojen w historii. W jej wyniku zginęły co najmniej cztery miliony ludzi: obywateli Zairu bądź Hutu. Do dziś dzień, podobnie jak w przypadku rwandyjskich masakr, nie poznaliśmy całej prawdy.

Rwanda dzisiaj

Dariusz Rosiak podczas pobytu w Rwandzie zauważa, że pod rządami Paula Kagame kraj przemienił się w oazę dobrobytu, zaś Kigali to miasto czyste, pełne obrzydliwych, nowoczesnych wieżowców. W podobnych okolicznościach trudno się dziwić, iż prezydent małego afrykańskiego kraju stał się ulubieńcem zagranicznych polityków. Do jego przyjaciół zaliczają się Bill Clinton czy Bill Gates, a Kagame jest "zdeklarowany zwolennikiem wolnego rynku i stopniowego ograniczania pomocy zagranicznej dla Rwandy". Oficjalnie według prezydenta nie ma już podziałów na Hutu i Tutsi, lecz jest jeden naród Banyarwanda.

Na nieskazitelnym wizerunku Kagame coraz częściej pojawiają się jednak pęknięcia. Bardzo krytycznie prezydentowi kraju przygląda się Anjan Sundaram, autor książki "Złe wieści. Ostatni niezależni dziennikarze w Rwandzie". Autor reportażu prowadził zajęcia dziennikarskie w Kigali i miał okazję przyjrzeć się z bliska dyktaturze "pupilka zachodniego świata". Każdy, kto tylko przeciwstawił się władcy, był od razu narażony na prześladowania i represje, a jego życiu groziło niebezpieczeństwo.

Dziennikarz opowiada o wydarzeniach, których był świadkiem. Otóż za sprawą jednego z rozporządzeń Kagame wieśniakom nakazano zerwać dachy swoich domostw, gdyż były zbyt przestarzałe na standardy nowoczesnego państwa. Setki Rwandyjczyków własnymi rękami pozbawiło się dachu nad głową, a nie mogąc doczekać się dalszej pomocy ze strony państwa, zaczęli chorować i umierać. Oto pokłosie owego pensée unique, o którym wspomniałam wcześniej.

Sundaram twierdzi, że również imprezy, mające upamiętnić ofiary ludobójstwa, przeradzają się w Rwandzie w farsę, a najbardziej ironiczny okazuje się dla wielu Rwandyjczyków slogan "Nigdy nie zapomnieć". "Bo na przykład - pisze - musieli zapomnieć o tym, że prezydent sprzeciwił się wejściu do kraju sił pokojowych ONZ po miesiącu mającej trwać sto dni masakry. Prezydent obawiał się, że siły pokojowe będą się mieszać do jego kampanii wojskowej i uniemożliwią mu przejęcie władzy".

Czytając "Złe wieści", odnosi się czasem wrażenie, iż oto wkroczyło się do świata z "Roku 1984" Orwella. Każdy element życia znajduje się pod ścisłą kontrolą państwa. Kiedy dziennikarz spogląda na nową, doskonale oświetloną drogę, po której nocą nie porusza się żaden pojazd, widzi w niej nie tylko symbol postępu, ale też narzędzie kontroli. Jesteś widoczny, Wielki Brat ciągle na ciebie patrzy.

"W dyktaturze własnej wolności nie można wywalczyć - podsumowuje pisarz - broniąc wolności innych ludzi, a tylko ją ograniczając. Każda osoba, którą wydasz, to trochę wolnej przestrzeni dla ciebie. Nawet jeśli taka wolność nie potrwa długo, nawet jeśli przez zdradę stracisz to, co przez tę zdradę zyskałeś, to jednak jest to jakaś wolność - wolność negatywna. W ten sposób represja i dyktatura żywią się wrodzoną ludziom potrzebą wolności".

Zupełnie inną perspektywę roztacza przed nami Jeana Hatzfeld w "Więzach krwi", w których do głosu dochodzą potomkowie ofiar i sprawców ludobójstwa. Relacje młodych ludzi skupiają się na życiu codziennym, wierze w Boga. Wielka polityka zdaje się ich nie dotykać bezpośrednio, nie obchodzić. Nie da się jednak ukryć, iż to pokolenie Tutsi lepiej radzi sobie z traumą. Dzieci Hutu często nie mogą zrozumieć, dlaczego patrzy się na nich nieufnym okiem i nie pojmują, czemu winy rodziców mają przejść na następne pokolenie. Szczególnie, że w domach Hutu, zupełnie inaczej niż w domach Tutsi, prawdę wyjawia się wyjątkowo niechętnie.

Młodzi Rwandyjczycy w relacji Hatzfelda niewiele różnią się od młodych Europejczyków. Zakładają konta na Facebooku, grają w gry, śledzą życie gwiazd Hollywood bądź Nollywood. Bawią się i korzystają z życia, chociaż w oczy rzuca się ich głęboka religijność. Niestety wzajemna nieufność pomiędzy młodymi Tutsi i Hutu jest bez przerwy obecna, a polityka przymusowego pojednania mało w tym zakresie zmienia. "Na wszelki wypadek trzymamy się od siebie z daleka" - stwierdza jeden z młodych Hutu.

Swoimi spostrzeżeniami na temat młodego pokolenia dzieli się z Jeanem Hatzfeldem również Innocent Rwililiza: "Słyszał pan, że dzieci ocalałych niczego sobie nie wyrzucają. Nie czują się godne potępienia, w przeciwieństwie do wielu ocalałych rodziców. Twierdzą, że nie odczuwają lęku, że są pełne optymizmu. Bez skrępowania rozmawiają z bliskimi, którzy zdołali przeżyć. Jednak ciążą im pewne prawdy, których rodzice nie są w stanie wyjawić. To utajone pragnienie zemsty, skrywane głęboko, nienawiść do zabójców i członków ich rodzin. Wściekłość, kiedy doskwiera im bieda. Nie mówią o tym rodzicom, by ich nie niepokoić lub nie ściągnąć na siebie gniewu. Nie zwierzają się z tego nawet przyjaciołom, boją się reprymendy. Nie sprzeciwiają się polityce pojednania, ale nie zdradzają też swoich najskrytszych myśli (...) Może dzieci ocalałych powtarzają tak często, że niczego się już nie lękają, żeby ukryć własny strach?".

Dariusz Rosiak pisze, że od 1994 roku w szkołach w Rwandzie nie uczy się historii. Oznacza to, że w kraju "przez piętnaście lat wyrosło pokolenie ludzi, którzy w ogóle nie dyskutowali na temat największych zbrodni w historii". Przypomniałam sobie ten fragment, kiedy w oko wpadł mi artykuł mówiący o tym, że 63 proc. młodych Amerykanów nigdy nie słyszało o Holocauście.

Do powyższej informacji podchodzę jednak dość nieufnie, gdyż Innocent Rwililiza, z którym Jean Hatzfeld rozmawia wielokrotnie, to właśnie nauczyciel historii: "Uczę historii w liceum. (...) Dziś rząd zaleca usuwać słowa 'Hutu' i 'Tutsi' z języka, którym posługuje się społeczeństwo Rwandy. Wzmianki o przynależności etnicznej zniknęły z formularzy, w szkołach publicznych unika się tego pojęcia. Jednak w programach szkolnych zwraca się wielką uwagę na historię ludobójstwa, używamy pojęcia 'ludobójstwo na Tutsi', wyjaśniając, że jedna grupa etniczna próbowała unicestwić drugą".

Przede wszystkim pamiętać

Coraz częściej odnoszę wrażenie, że obecne lata dobrobytu to jedynie oaza szczęśliwości w morzu chaosu i niepokojów. Tym bardziej trzeba pamiętać o zbrodniach, które wydarzyły się tak niedawno. Autorzy reportaży często podkreślają, iż mogą powtórzyć się one wszędzie.

Jeden z Rwandyjczyków na stwierdzenie, iż w Europie ludzie się nie mordują, odpowiada: "A w Irlandii Północnej kto się mordował nawzajem? Załamujesz ręce nad tym, że teraz w Kenii gwałci się kobiety, bestialsko morduje dzieci, pali się ludzi w kościele? A co robili biali w Jugosławii? Przecież to nie czarni wymordowali Żydów, tylko najbardziej kulturalny naród w Europie. Chcesz powiedzieć, że wy nie macie w swojej naturze skłonności do bestialstwa? A może pozbyliście się go przez ostatnie piętnaście lat od czasów Jugosławii?".

Powstało mnóstwo książek, w których ocaleli z rwandyjskiego ludobójstwa spisują swoje wspomnienia. Nie byłam w stanie przeczytać wszystkich, lektura wybranych i tak okazała się dość bolesna. Przeczytałam je jednak, a w tym krótkim tekście starałam się zgromadzić wszystkie myśli, o jakich nie chciałabym zapomnieć.


Bibliografia

Kapuściński Ryszard, Heban, Agora, Warszawa 2008.
Kapuściński Ryszard, Ten Inny, Czytelnik, Warszawa 2020.
Hatzfeld Jean, Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy, Czarne, Warszawa 2011.
Hatzfeld Jean, Sezon maczet, Czarne, Warszawa 2012.
Hatzfeld Jean, Strategia antylop, Czarne, Warszawa 2009.
Hatzfeld Jean, Englebert z rwandyjskich wzgórz, Czarne, Warszawa 2015.
Hatzfeld Jean, Więzy krwi, Czarne, Warszawa 2017.
Nijakowski Lech, Ludobójstwo. Historia i socjologia ludzkiej destrukcyjności, Iskry, Warszawa 2018.
Rosiak Dariusz, Żar. Oddech Afryki, Czarne, Warszawa 2016.
Sundaram Anjan, Złe wieści. Ostatni niezależni dziennikarze w Rwandzie, Czarne, Warszawa 2016.
Tochman Wojciech, Dzisiaj narysujemy śmierć, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.

Komentarze

Popularne posty