Zbliżyć się do cudu

„Nie dotarłem do Indii statkiem ani pociągiem. Musiałem samodzielnie odnaleźć magiczne mosty” – pisał Hermann Hesse. Tak, drodzy czytelnicy, autor „Siddarthy” nigdy nie postawił swojej stopy na wybrzeżu Indii. Podróż morska, w której wziął udział w 1911 roku, nadszarpnęła zdrowie pisarza i zakończyła się na Sumatrze. Ta krótka wyprawa musiała jednak wywrzeć ogromny wpływ na wyobraźnię Hessego, gdyż w swych dziełach wielokrotnie opiewał duchowość Wschodu. Mirosław Pęczak pisał zaś: „Kiedy Allen Ginsberg po raz pierwszy wybrał się do Indii, miał przy sobie, jakże by inaczej, «Podróż na Wschód». Potem ten gest powtarzali hipisowscy «wędrowcy dharmy», budujący szałasy przy plażach Goa”*.

Przyznać muszę, iż zmierzenie się z ową krótką, niepozorną książką może okazać się nad wyraz trudne i karkołomne. Hesse stworzył bowiem obraz niezwykle ulotny, efemeryczny, pełen symboli i odniesień. Wędrówka tajemniczego Zakonu odbywa się nie tylko w przestrzeni, lecz i czasie, obejmując również niedostępne zmysłom wymiary ludzkiego poznania: „Zmierzaliśmy na Wschód, ale wyruszaliśmy także w średniowiecze lub w Złoty Wiek; przeciągaliśmy przez Italię lub Szwajcarię, niekiedy jednak spędzaliśmy noc w X stuleciu i bawiliśmy gościnnie u patriarchów i wróżek”.

Narrator opowieści, mający takie same jak autor inicjały – HH, próbuje opisać dzieje niesamowitej Podróży, „na jaką nie odważył się żaden człowiek od dni Hȕona i Rolanda Szalonego aż po nasze szczególne czasy: smutne i rozpaczliwe”. Nic dziwnego, że w skład wyprawy weszły wyjątkowe, barwne indywidua. Jednak spośród postaci Hesse wyróżnia szczególnie jedną – służącego Leo, który w odróżnieniu od innych fantastycznych i ekstrawaganckich uczestników „robił wrażenie człowieka prostego i naturalnego, tryskającego zdrowiem, bezpretensjonalnego i życzliwego wszystkim”.

Volker Michels w posłowiu zauważa, że owa nieprzeciętna osobowość nie funkcjonuje samodzielnie, to jedynie dopełnienie psyche narratora, dążącego do ideału. Podobną rolę odgrywa chociażby Hermina z „Wilka stepowego” czy tytułowy Demian. Spotkanie HH i Leo po latach zmusi bohatera do ponownej konfrontacji z przeszłością i uświadomienia sobie własnych przewinień. Tym samym tytułowa Podróż zyskuje jeszcze jeden wymiar – okazuje się wędrówką w głąb siebie, w zakamarki własnej pamięci i tożsamości.

Wprawdzie „Podróż na Wschód” nie zdobyła wielkiej popularności w momencie wydania, jednak w niektórych kręgach okazała się dziełem wręcz kanonicznym. Historia, określana jako preludium do „Gry szklanych paciorków”, została przez redaktorów „Psychodelic Review” uznana za zachętę do eksperymentów ze środkami psychodelicznymi: „Jeśli więc macie problem ze zintegrowaniem swych wizji z płaską rutyną życia codziennego, studiujcie «Podróż na Wschód» – czytamy w „Poetyce ekstazy” T. Leary’ego – Odnajdźcie swój krąg magiczny. Członkowie Związku czekają na was wszędzie. Dalsze doświadczenie psychodeliczne pomoże wam uporać się z problemem języka i komunikacji, wasze myśli i uczynki nabiorą twórczej złożoności, kiedy dowiecie się, jak bawić się interdyscyplinarnymi symbolami, wielopoziomowymi metaforami”*.

Chociaż powyższe odczucia w trakcie lektury były mi obce, stwierdzam z pełnym przekonaniem, że „Podróż na Wschód” to pozycja, do której wracać można wielokrotnie, odkrywając nowe, niedostrzegalne wcześniej znaczenia. Cieszę się więc, że dzieła Hessego zostają wznowione w odświeżonej, atrakcyjnej szacie graficznej i mogą zapoznać się z nimi kolejne pokolenia czytelników.

* Anna Wieczorkiewicz, Hermann Hesse i jego magiczne mosty, „Białostockie Studia Literaturoznawcze” S/2014, s. 133.

* Tamże, s. 153.


Media Rodzina
Tłumaczenie: Jerzy Prokopiuk
Data wydania: 9 maja 2019
Liczba stron: 120
Recenzja ukazała się na stronie Lubimy Czytać.

Komentarze

Popularne posty