Zakwestionować wszechświat

Czy kojarzycie „Truman Show”? Główny bohater wiedzie spokojne, szczęśliwe życie w małym amerykańskim miasteczku. Nie podejrzewa, że jego rzeczywistość pozostaje ukartowaną grą, starannie wyreżyserowanym programem telewizyjnym. Sielanka trwa do chwili, w której Truman orientuje się, że z tym idealnym światem dzieje się coś nie tak… Wtedy zaczyna się buntować.

Kiedy sięgniecie po „Czas poza czasem”, zapewne skojarzenia z powyższym filmem nasuną się wam wielokrotnie. Oto czterdziestolatek Ragle Gumm, mistrzowsko typujący rozwiązania do gazetowych konkursów, dochodzi do wniosku, iż elementy otaczającego go świata przestają do siebie pasować. Tynk z fasady rzeczywistości sypie się, odsłaniając niepokojące, dziwaczne wnętrze. Nie pierwszy i nie ostatni raz spotkamy się z tym, że Dick kwestionuje prawdziwość poznawalnych zmysłowo rzeczy. „Nasza rzeczywistość rozłazi się w szwach – myśli jeden z bohaterów. – To tu, to tam puszcza jakaś nitka i po jakimś czasie robi się całkiem spora dziurka. Lecz jak przebiega ten proces? Komu zależy na rozdarciu zasłony? Co to ma znaczyć?”

Ameryka przełomu lat 50. i 60. – piękna sielanka małego miasteczka, w którym czas płynie wyjątkowo wolno i leniwie. Taki jest również początek powieści Dicka – senny, nieco nużący. Poznajemy głównego bohatera oraz jego sąsiadów, zawsze miłych i uprzejmych. Czy można nie kochać tego świata? W końcu, podobnie jak w „Żonach ze Stepford”, wszystko jest tu niezwykle piękne, wręcz idealne. Naturalnie dobrze nam wiadomo, że zjawiska kryjące się pod płaszczykiem podobnych pozorów mogą okazać się bardziej przerażające niż najmroczniejsze monstra.

Dick przelewa do stworzonego przez siebie świata własne lęki i paranoje. Odnajdujemy je w słowach głównego bohatera, obawiającego się, iż cierpi na chorobę psychiczną: „Jestem psychotykiem. Mam halucynacje. Zwariowane. Infantylne. Obłąkańcze. Co ja tu robię? Śnię na jawie o rakietach przelatujących tuż nad dachem, wojsku i konspiracji. Paranoja”. „Czas poza czasem” daje również świadectwo trwodze przed globalnym konfliktem nuklearnym, mogącym doprowadzić do zagłady ludzkości.

Książka początkowo nuży, lecz rekompensuje to pasjonująca, pełna zaskakujących zwrotów akcji końcówka. Po raz kolejny Dick szokuje w niej ogromem swojej nieokiełznanej wyobraźni, bogactwem i różnorodnością pomysłów. Chyba tylko ów człowiek wierzący, iż trafił go zmieniający świadomość różowy promień, był w stanie stworzyć równie psychotyczne światy i nadać im zaskakująco uniwersalny wymiar.

Wczesne dzieło amerykańskiego mistrza science fiction nie zachwyci być może tak jak „Ubik” czy „Blade Runner”. Zawiera jednak w sobie mnóstwo wątków powtarzających się w dojrzałej twórczości autora „Człowieka z Wysokiego Zamku” oraz zaskakuje dusznym, niespokojnym klimatem, jakiego żaden inny pisarz nie byłby w stanie wykreować. Sądzę, że dla miłośników prozy Dicka jest to pozycja obowiązkowa, pozwalająca prześledzić, jak jego twórczość ewoluowała na przestrzeni czasu. Książka zadowoli również czytelników pragnących obcować z dziełami umysłu niespokojnego, niepokornego oraz gotowego zakwestionować każde zjawisko we wszechświecie.

Wydawnictwo Rebis
Seria: Dzieła wybrane Philipa K. Dicka
Tłumaczenie: Robert Reszke
Data wydania: 21 maja 2019
Liczba stron: 288
Recenzja ukazała się na stronie Lubimy Czytać.

Komentarze

Popularne posty