Tylko kochankowie przeżyją

Biblijny Hiob jako uosobienie cierpienia przewija się w literaturze i sztuce europejskiej wielokrotnie. Postać pobożnego człowieka, poddanego okrutnej próbie przez Boga i Szatana, będącego igraszką sił wyższych, to motyw często wykorzystywany, gdy tematem opowieści twórcy czynią wielkie tragedie i katastrofy spadające na ludzkość. Cóż jednak ów Hiob może robić w powieści amerykańskiego autora science fiction? I dlaczego jej podtytuł brzmi „Komedia sprawiedliwości”?

Dla Alexa Hergensheimera próba ognia, w której nierozważnie weźmie udział podczas wycieczki na jedną z polinezyjskich wysp, okaże się momentem, wywracającym świat głównego bohatera do góry nogami. To preludium do podróży przez alternatywne, przenicowane rzeczywistości, pełne zaskakujących indywiduów, żyjących według całkowicie odmiennych kodeksów moralnych. Wszystko to przedstawione oczywiście zostało w charakterystyczny dla pisarza sposób, mieszający śmiech i drwinę oraz głębszą refleksję nad naturą człowieczą.

Każdy rozdział „Hioba” rozpoczyna się cytatem ze Starego Testamentu. Heinlein bardzo ostro ocenia jednak nie tylko stare religie, lecz również podwójną moralność ich wyznawców. Okazuje się bowiem, iż z pozoru rozwiąźli bohaterowie znacznie szybciej przybędą potrzebującym bliźnim z pomocą niż założone w tym celu organizacje charytatywne. Oczytany w Biblii Alex Hergensheimer może natomiast irytować swoim niesłabnącym pragnieniem nawracania innych osobników przy jednoczesnej chęci czerpania z zakazanych uciech pełnymi garściami. Całe szczęście, jest to postać dynamiczna, całkiem sympatyczna i ucząca się na własnych błędach.

Heinlein, podobnie jak Michaił Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie”, bawi się wizerunkami dobrego Boga oraz złego Szatana. Biblijny Stwórca wydaje się nie przejmować za bardzo losami śmiertelników, zaś Książę Ciemności staje się częścią owej siły „która wiecznie zła pragnąc wiecznie czyni dobro”. Amerykański pisarz sięga również chętnie do innych mitologii, głównie legend skandynawskich, oraz miesza wizję Apokalipsy z Ragnarökiem.

„Hiob” to jednak przede wszystkim opowieść o miłości – tej wielkiej, pięknej, jedynej, jakiej nawet śmierć nie jest straszna. Heinlein nawiązuje w swej opowieści do mitu o Orfeuszu i Eurydyce, udowadniając przy tym, że niebo znajduje się na Ziemi. Jest wszędzie tam, gdzie towarzyszy nam ukochana osoba. Cytowany w książce Samuel Clemens, ująłby tę prawdę następująco: „Gdziekolwiek ona była, tam był raj”.

Być może „Hiob” zyskałby na sile wyrazu, gdyby był pozycją krótszą, bardziej oszczędną. Przyznam, iż momentami wywody moralne głównego bohatera zaczynały mnie nieco nużyć. Nie zmienia to jednak faktu, iż styl Heinleina to niepowtarzalna mieszanka śmiechu i zadumy, komedii i dramatu. Nie dajcie się zwieść pozorom, dzieło amerykańskiego pisarza kryje w sobie ogrom nawiązań kulturowych, a także ciągle aktualnych refleksji nad naturą ludzką.

Wydawnictwo Rebis w serii Wehikuł Czasu serwuje nam kolejną bardzo ciekawą pozycję z gatunku fantastyki. Jeśli tkwicie w przekonaniu, że science fiction to tylko opowieści o sztucznej inteligencji, wojnach z przybyszami z odległych planet, czas porzucić te błędne przekonania! Ja natomiast mam głęboką nadzieję, że seria będzie wydawana jeszcze przez długi czas.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis.


Wydawnictwo Rebis
Seria: Wehikuł czasu
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Data wydania: 25 czerwca 2019
Liczba stron: 454

Komentarze

Popularne posty