Nie wszystko złoto, co się świeci

W horrorach często spotykaną sceną jest przeobrażenie się pięknej niewiasty w krwiożerczą strzygę – momentalnie z ust prześlicznej panny znika słodki uśmiech, zaś w jego miejscu pojawia się grymas demona. Są to najbardziej przerażające chwile filmowych seansów, przyprawiające widzów o palpitację serca. Czy motyw ten nie przypomina nam zachwytu nad cudownymi pierwiastkami promieniotwórczymi, które zaraz po odkryciu na początku XX wieku wzbudziły tak powszechne uznanie, że zaczęto je stosować w przemyśle i życiu codziennym? W pewnym momencie maska doskonałości opadła, a spod niej wyjrzało oblicze bezlitosnego zabójcy, wilka w owczej skórze. Główny bohater książki Kate Moore – rad – mógłby w naszym horrorze odegrać więc rolę owej przemienionej w upiora nimfy.

„The Radium Girls” czyta się bardziej jak powieść grozy niż jak dokument. Autorka skupia się bowiem na promiennych dziewczętach i ich historiach. „Obliż, zanurz, maluj” – to zdanie pada w książce wielokrotnie, powtarzane przez malujące cyferblaty pracownice Radium Dial, instruowane, żeby zaostrzać zanurzane w radioaktywnej farbie pędzelki własnymi ustami. Kate Moore rezygnuje z ukazania mechanizmów decydujących o sile radowego biznesu, pozwalając dojść do głosu jego ofiarom. Widzimy więc pełne życia młode kobiety, marzące o miłości i założeniu rodziny, które potraktowano podobnie jak pędzelki służące do malowania zegarków. Pozbyto się ich w momencie, kiedy się zużyły.

Walka dziewczyn, takich jak Grace Fryer, jest niczym pojedynek Dawida z Goliatem. Jej dwuletnie poszukiwania prawnika oraz bój o odszkodowanie za utratę zdrowia mogłyby stanowić scenariusz dla najlepszych i najbardziej poruszających dramatów sądowych, w których samotna, pokrzywdzona jednostka staje w szranki z nieludzkim systemem. Niestety w odróżnieniu od filmowych historii nawet wygrana nie oznacza szczęśliwego zakończenia. Kate Moore bardzo dokładnie opisuje bowiem kondycję fizyczną promiennych dziewcząt, których ciała wskutek działania śmiercionośnego radu odmawiały posłuszeństwa, wprost rozpadały się na ich własnych oczach. Fragmenty, gdzie opowiada o ich udrękach, skłaniają do refleksji, czy ktokolwiek powinien tak cierpieć, nawet jeśli zwycięstwo przyniesie poprawę bytu następnych pokoleń.

Osoby, które czytały „Plutopię” Kate Brown, wiedzą, iż w iluzji własnego bezpieczeństwa żyły całe atomowe miasta. System zaś pilnie umacniał ich mieszkańców w przekonaniu o braku jakichkolwiek zagrożeń, zamykając usta wszystkim niepokornym jednostkom, chcącym ujawnić prawdę o śmiertelnym zagrożeniu. Radium Dial, świetnie prosperujące w czasach kryzysu, miało pieniądze i wpływy, by nie dopuścić do głosu swych szeregowych pracownic, a źle skonstruowane prawo ogromnie mu w tym pomagało. Po raz kolejny okazuje się, że zmieniają się czasy i miejsca, lecz mechanizmy pozostają te same.

Muszę przyznać, że preferuję inny typ reportażu – bardziej oszczędny i zdystansowany, jednak książka „The Radium Girls” mocno mnie wciągnęła. Nie mogłam się od niej oderwać, choć momentami jej lektura okazywała się bardzo trudna, a nawet bolesna. Gdy przyglądałam się zdjęciom młodych pracownic Radium Dial, zamieszczonym w książce, trwogą napawała mnie myśl, iż podobna sytuacja mogłaby spotkać znajome młode kobiety. I głównie z tego względu głos Kate Moore uznaję za niezwykle istotny i wart zapamiętania.

Wydawnictwo Poradnia K
Tłumaczenie: Dorota Konowrocka-Sawa
Data wydania: 30 stycznia 2019
Liczba stron: 469
Recenzja ukazała się na stronie Lubimy Czytać.

Komentarze

Popularne posty