Ludzka pamięć to nałogowy łgarz

Kiedy doszło do katastrofy w Czarnobylu, władze Polski zdecydowały się podać dzieciom płyn Lugola, mający uchronić najbardziej narażone jednostki przed radioaktywnym jodem-131. Nie pamiętam tego momentu, nie potrafię wam opowiedzieć, jak smakował ów specyfik, miałam bowiem wtedy niecałe trzy lata. Dlaczego decyduję się na tak osobiste wyznanie? Uważam, że tragedia czarnobylska to część naszej historii, jesteśmy bowiem sąsiadami zza miedzy. Poza tym, podobnie jak cytowany w książce doktor Robert Gale, wierzę, iż „wypadek jądrowy gdziekolwiek na świecie dotyka całego świata”.

Najbardziej znaną pozycją poświęconą katastrofie pozostaje „Czarnobylska modlitwa”, wyjątkowa zarówno pod kątem języka, jak i ładunku emocjonalnego, jaki niesie. Jeśli będziemy porównywać ją z najnowszą publikacją Kate Brown, ta druga może wypaść wyjątkowo blado i nieprzekonująco. Warto dać jej jednak szansę, gdyż proponuje zupełnie inne spojrzenie na historię Czarnobyla niż książka Swietłany Aleksijewicz. Amerykańska autorka patrzy na niedawne dzieje nie przez pryzmat osobistych, zapadających w pamięć tragedii, lecz wielkiej polityki, międzynarodowych układów sił. Jej poszukiwania to żmudne przedzieranie się przez setki akt, dokumentów, raportów. Z tego względu książka może okazać się nużąca i męcząca nawet dla tych odbiorców, którzy „Plutopię” pochłonęli jednym tchem.

Tytuł „Czarnobyl. Instrukcje przetrwania” okazuje się nieco mylący. Kate Brown doskonale oddaje chaos, jaki zapanował bezpośrednio po katastrofie. Ludzi przesiedlano w bardziej skażone rejony, władze uciekały się do kłamstw i przemilczeń. Publikacja autorki „Plutopii” nie podpowie nam jednak, jaka jest recepta na przetrwanie. Oferuje natomiast ogrom źródeł, często przez lata utajonych, niewygodnych. Brown udostępnia raporty o stanie zdrowia mieszkańców, dokonuje pomiarów skażenia żywności. Dlaczego wcześniej nie przeprowadzono badań na podobną skalę? To pytanie nurtowało mnie wielokrotnie, chociaż w książce spotkamy się z wyjaśnieniami, iż klimat polityczny był dla naukowców pragnących dotrzeć do prawdy wyjątkowo niesprzyjający.

Kate Brown, podobnie jak we wcześniejszej książce, wykazuje się dużą wrażliwością w kontaktach ze swoimi rozmówcami. Czuć, że zna ona realia państw środkowoeuropejskich z autopsji i rozumie odmienną sytuację polityczno-społeczną naszego regionu. We wstępie wspomina: „W latach dziewięćdziesiątych pracowałam w Moskwie, studiowałam w Polsce, w Krakowie, na zachód od Ukrainy, a kwerendę do pierwszej książki prowadziłam w archiwach w Kijowie i Żytomierzu, zupełnie nieświadoma obecności radionuklidów – teraz, dzięki archiwalnym wykresom, wiem, że kłębiły się wszędzie wokół”. Amerykańska profesor potrafi się zdobyć również na spory samokrytycyzm wobec własnej postawy: „Byłam klasyczną zachodnią podróżniczką po Europie Wschodniej, dufną w wyższość mojego społeczeństwa, pewną przyrodzonych demokracji korzystnych cech, podejrzliwie traktującą sowieckie prawdy, jakąkolwiek formę przybierały. Te z góry przyjęte założenia sprawiały często, że – jak wielu innych ludzi Zachodu wypuszczających się za żelazną kurtynę – byłam kiepską słuchaczką i krótkowzroczną obserwatorką. Podczas podróży przy zbieraniu materiałów do tej książki starałam się być bardziej spostrzegawcza”.

Tym, którzy pragną głęboko wierzyć, iż natura poradzi sobie z każdą katastrofą, jaką jej zgotujemy, Kate Brown udowadnia, że niestety rzeczywistość okazuje się zupełnie inna. Na rozległych obszarach Ukrainy i Białorusi skażenie pozostaje ciągle wysokie, wpływając na miejscową faunę i florę oraz niosąc nieustanne ryzyko dla zdrowia okolicznych mieszkańców. Szczególnie dramatycznie sytuacja wygląda w rejonie tzw. Czerwonego Lasu, którego drzewa wchłonęły najwyższe dawki promieniowania po wypadku, a każdy pożar w tym miejscu niesie ze sobą ogromne ryzyko dalszego skażenia.

Autorka „Plutopii” nie nawołuje oczywiście do zamykania elektrowni atomowych. Zwraca jednak uwagę, iż „uprzątaniem skutków nowoczesnych katastrof powinno zajmować się równie nowoczesne społeczeństwo”. Z dotychczasowych publikacji Kate Brown wynika, że na wysokości zadania nie stanęły nie tylko władze Związku Radzieckiego, lecz również Amerykanie, którzy w Richland pragnęli zbudować atomowy raj. Autorka zwraca także uwagę na ogromną skalę prób jądrowych, jakie obydwa mocarstwa przeprowadziły w czasie zimnej wojny. Skala tych zjawisk poraża, a przecież z naszej perspektywy są to działania całkowicie bezsensowne!

Oczywiście książka Kate Brown ma też pewne niedociągnięcia. Najbardziej rzuca się w oczy dość niefortunne wyrażenie, jakiego autorka użyła w celu skonfrontowania wysokich opłat za przedszkole własnego dziecka oraz komfortowych warunków przedszkolnych, gwarantowanych przez władze niektórym przesiedleńcom. Uważam, że mówienie o zazdrości wobec osób, które ucierpiały w czarnobylskiej katastrofie, jest mało subtelne. Niektóre wnioski amerykańskiej profesor wydają się zbyt daleko idące. Podczas wędrówek przez bagna Brown razem z towarzyszącym jej naukowcem „na oko” dokonują oceny wieku wyjątkowo nietypowo wyglądającego drzewa i dochodzą do wniosku, że jego wygląd to wynik przeprowadzanych dużo wcześniej w tym rejonie prób bombowych.

Sądzę również, że w publikacji przydałoby się szersze spojrzenie na sytuację zdrowotną naszych wschodnich sąsiadów, chociaż autorka słusznie zauważa, iż wyjaśnianie złej sytuacji w tamtych rejonach podwyższonym stresem u mieszkańców brzmi wyjątkowo kuriozalnie. Brown wspomina m.in. o stosowaniu środków DDT na szeroką skalę czy ubogiej diecie, jednak nie analizuje wpływu tych czynników na zdrowie. Być może jest to błąd, a być może przeprowadzenie badań o podobnym zakresie byłoby po prostu niewykonalne. „Czarnobyl. Instrukcje przetrwania” i tak onieśmiela bowiem ogromem materiału źródłowego.

Trudno zweryfikować nam, czytelnikom, niektóre informacje, jeśli autorka powołuje się na telefoniczne wypowiedzi osób, które później w oficjalnych wywiadach swym słowom zaprzeczają. Musimy więc wierzyć amerykańskiej profesor na słowo, gdy łączy ona zwolnienia pracowników chcących dzielić się niewygodnymi wynikami badań z chęcią utajenia owej wiedzy przez władze. Czyżby było tak jak twierdzi Brown: „ludzie sowicie opłacani za to, żeby dostarczali nam wiedzy, zamiast tego produkowali długoterminową ignorancję”? Obawiam się, że w przypadku ówczesnego Związku Radzieckiego nikt co do tego stwierdzenia nie może mieć już najmniejszych wątpliwości.

Dlaczego mimo tych niedociągnięć uważam książkę Kate Brown za publikację niezwykle istotną? Otóż wokół Czarnobyla narosło wiele legend, z którymi autorka się rozprawia. Kwestionuje skupianie się na micie strażaka gaszącego bohatersko czarnobylską elektrownię, kładąc nacisk na rzetelne informowanie społeczeństwa o niebezpieczeństwach związanych z energią atomową. Rozprawia się z przekonaniem o czystym i niegroźnym atomie. Okazuje się, że w nieodpowiednich rękach (a władze radzieckie na pewno odpowiednie nie były) energia atomowa może przerodzić się w zabójcę w białych rękawiczkach.

„Czarnobyl. Instrukcje przetrwania” to pozycja ważna i warta poznania, chociaż przyznać muszę, że nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak „Plutopia”. Okazała się bardziej chaotyczna i mniej spójna. Nie zmienia to jednak faktu, iż uznaję nową książkę Kate Brown za mocny głos osoby pragnącej dotrzeć do prawdy oraz czującej misję, by informować społeczeństwo o nadal istniejących zagrożeniach. Czarnobyl nie jest bowiem rozdziałem zamkniętym. „Wciąż oglądałam się na te widmowe, koślawe gałęzie – pisze Brown podczas wizyty w skażonym rejonie. – Uderzyło mnie, że w o odróżnieniu od dokumentów archiwalnych i ludzi, którzy je pisali, drzewa nie kłamią”.

Wydawnictwo Czarne
Tłumaczenie: Tomasz Gałązka
Data wydania: 24 kwietnia 2019
Liczba stron: 496
Recenzja ukazała się na stronie Lubimy Czytać.

Komentarze

Popularne posty