Zegarmistrz cesarskiego światła

„A kiedy wreszcie przyjdzie po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy...”

Każdy z nas kojarzy pewnie tekst autorstwa Bogdana Chorążuka. Mam wrażenie, że ze znanych mi piosenek o życiu i przemijaniu ta jest jedną z najbardziej przejmujących. Zawód zegarmistrza niesie bowiem wiele symbolicznych znaczeń, a sam zegarmistrz może w pieśniach lub opowieściach zyskać rangę strażnika czasu, który przychodzi do człowieka w jego ostatnich chwilach. Skojarzenia są tym wyraźniejsze, że książka Christopha Ransmayra to historia skupiona wokół motywu śmierci i przemijania.

Tytułowy bohater Alister Cox przybywa do egzotycznego kraju, żeby objąć posadę nadwornego zegarmistrza. Przywozi ze sobą nie tylko tajemnice zegarowych mechanizmów, lecz także żal po odejściu najdroższego dziecka. Niedający się przezwyciężyć smutek będzie stałym elementem jego życia, a także czynnikiem determinującym próby zbudowania zegara idealnego, cudownego perpetuum mobile. Czy uda mu się skonstruować mechanizm, który zadowoli wszechmocnego chińskiego cesarza?

Obawiałam się nieco, że „Cesarski zegarmistrz” będzie zbyt mocno przypominać „Jedwab” Alessandro Baricco. Zaniepokoił mnie szczególnie moment, gdy na scenie powieści pojawia się efemeryczna kobieta dziecko, swoją obecnością niosąca zapowiedź wątku romantycznego. Moje obawy okazały się jednak bezzasadne, gdyż motyw fascynacji egzotyczną pięknością jest dość marginalny, a przede wszystkim mało oczywisty. Trzeba przyznać autorowi, że unika popadania w banał, a akcję powieści konstruuje niezwykle subtelnie.

Książka toczy się sennym, powolnym rytmem. Brak tu gwałtownych zwrotów akcji. Są jednak elementy, które przyciągają uwagę czytelnika, wręcz hipnotyzują. Na pierwszy plan wysuwa się postać wszechmocnego cesarza dawnych Chin, fascynująca i przerażająca zarazem. Tajemniczy człowiek, na którego żaden śmiertelnik nie śmie podnieść oczu, gdyż karą za tę zuchwałość jest śmierć w okrutnych mękach. Ów mocarz, zamknięty w złotej klatce, powoli odkrywa przed nami ludzkie oblicze, swój lęk przed przemijaniem. Jakże bliski jest w tych odczuciach zwykłym skazańcom!

Rozumiem, że niektórzy czytelnicy mogą poczuć się zawiedzeni tym, iż opowieść to fikcja literacka, a prawdziwy zegarmistrz James Cox nie miał możliwości odbyć dalekiej podróży do Chin i służyć tamtejszemu cesarzowi. Pragnę jednak zauważyć, iż czasem sztuka będąca zmyśleniem i fałszem ukazuje nam prawdę o ludzkiej naturze. Dla mnie „Cesarski zegarmistrz” okazał się źródłem wzruszeń, prawdziwie bowiem oddał poczucie smutku po stracie dziecka, a także pragnienie, by na gruncie straty i żałoby zbudować coś trwałego. Gdybym miała do czynienia z dokumentem, z pewnością czułabym się rozczarowana. Po literaturze pięknej niezwykłej historycznej wierności jednak nie oczekuję.

Może nie jest to powieść wybitna, jednak nastrojem i klimatem wyróżnia się na tle innych. Dzięki podobnym dziełom literatura staje się magicznym mechanizmem, pozwalającym pokonać barierę czasu. „Cesarski zegarmistrz” zabiera czytelnika zaś wprost do dawnych Chin – krainy równie magicznej i pięknej, co okrutnej. Pozwala nam też doświadczyć historii, które dawno przeminęły, przemycając między wierszami prawdę o nas samych.

Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Tłumaczenie: Jacek St. Buras
Data wydania: 3 paździenik 2018
Liczba stron: 272
Recenzja ukazała się na stronie Lubimy Czytać.

Komentarze

Popularne posty