Kapłan zbuntowanych

Literatura Hermana Hessego doczekała się wielu opracowań i interpretacji, rozpocznę więc od mniej konwencjonalnej, a bardziej osobistej refleksji. Kiedy czytam dzieła niemieckiego mistrza, wielokrotnie przychodzi mi na myśl postać Ingmara Bergmana. Odnoszę wrażenie, iż ekranizacjom dzieł Hessego wyjątkowo dobrze byłoby w tej monochromatycznej, subtelnej, a zarazem wyrazistej szacie. Zapewne wielu osobom moje skojarzenie może się wydać nieco przesadne, ale obydwaj twórcy należą do grona artystów tworzących sztukę przez wielkie S, starających się odkryć odwieczne prawa rządzące ludzkim bytem.

Twórczość Hessego, widziana z szerszej perspektywy, okazuje się zaskakująco spójna. Być może początkowo trudno połączyć takie powieści, jak „Wilk stepowy” oraz „Narcyz i Złotousty”, ale, o dziwo, udało się to niektórym krytykom, którzy oskarżali obydwa dzieła o pornografię. W odpowiedzi pisał Hesse do Olgi Diener: „»Wilk stepowy« traktuje wyłącznie o ladacznicach, zaś »Złotousty« dowodzi, że nie poznałem w życiu ani prawdziwej kobiety, ani prawdziwej miłości, a wyłącznie ladacznice i rozkosze zmysłowe”.

„Narcyz i Złotousty” ma cechy biblijnej przypowieści. Bohaterowie powieści Hessego nie są postaciami obdarzonymi własną osobowością. To raczej archetypiczne uosobienia duszy i ciała, rozumu i pożądania, nauki i sztuki. Jeszcze innych antagonizmów doszukiwał się Alfred Döblin, który pisał: „W »Narcyzie i Złotoustym« obie podstawowe formy tworzącego człowieka zyskują postać – myśliciel i marzyciel, zgorzkniały i kwitnący, rozsądny i dziecinny, obydwie pokrewne, choć w nieustającej opozycji, obie osamotnione, obie przez Hessego równouprawnione w swych zaletach i wadach, sprawiedliwie oddane...”.

Powieść Hessego można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Dużą rolę pisarz przypisuje opiewaniu miłości w jej cielesnej postaci i korzystaniu z uroków ziemskiego żywota. Z drugiej strony mamy tu protest przeciwko kruchości natury oraz okrucieństwu człowieka, a tym samym jego Stwórcy. „Nie chcę z Nim pokoju – mówi bohater „Narcyza i Złotoustego” – Źle stworzył świat, nie potrzebujemy Go chwalić, a Jemu też pewnie mało na tym zależy, czy ja Go sławię, czy nie”.

Podobnie jak w przypadku „Siddarthy”, główny bohater jest dojrzewającym młodzieńcem, wędrującym w poszukiwaniu własnego przeznaczenia. Niełatwa to droga, obfitująca w miłosne wzloty i upadki, pełna rozczarowań i cierpienia. Pisarz próbuje wskazać swoim bohaterom drogę ucieczki od codzienności w cielesnych rozkoszach bądź w sztuce, o której Złotousty powie: „Przyniosła mi przezwyciężenie doczesności. Ujrzałem, że w błazeńskiej zabawie życia ludzkiego i tańca umarłych powstało coś, co zdolne było je przetrwać: dzieła sztuki. Ale i one przeminą przecież kiedyś, spalą się albo zniszczą, albo będą znowu rozbite”.

Zarówno w „Złotoustym”, jak i w „Demianie” pięknie i sugestywnie sportretował Hesse postać matki – siły sprawczej, do której tęskni wszelkie istnienie. W owych archetypicznych zmysłowych postaciach zawarł czystą, niczym nieograniczoną kobiecość. Te dwie piękne, monumentalne pramatki urastają do rangi kapłanek pradawnego, pogańskiego wyznania, przewodzących rzeszom niepokornych i zbuntowanych.

Trudno w tak krótkim tekście wyczerpać możliwości interpretacyjne „Narcyza i Złotoustego”. Jestem jednak przekonana, iż po to właśnie dana jest nam równie znakomita literatura – żeby za każdym odczytaniem odnajdować w niej nowe, odmienne znaczenia oraz by wracać do niej wielokrotnie. I nie tylko dlatego, że są to opowieści o ladacznicach.

Wydawnictwo Media Rodzina
Przekład: Marceli Tarnowski
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 464
Recenzja ukazała się na stronie Lubimy Czytać.

Komentarze

Popularne posty