Maja Lunde - Błękit

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami przeczytałam sobie “Historię pszczół”. Książka ta zachwyciła mnie i zapragnęłam sięgnąć po kolejne pozycje tej autorki. Niestety nie było to możliwe. Aż do teraz. Kiedy ujrzałam, że wśród zapowiedzi wydawniczych pojawił się “Błękit”, pojawiła się również nutka ekscytacji, sławetne motyle w brzuchu. Wraz z nimi niepewność - czy książka zadowoli me rozbuchane oczekiwania? A może będzie sporym zawodem, bo gusta me zmieniły się? Nie ma nic gorszego niż zawód w miłości.

Dojdę do tego oczywiście. Na początku jednak zwrócę się do wydawcy - mój drogi wydawco, nie mam już miejsca na półce na nowe książki. Czy naprawdę trzeba nak “nadmuchiwać” powieści, żeby wyglądały na opasłe tomiszcze? Czy nie mogą one być cieńsze, bardziej niepozorne? Mimo ponad 400 stron, “Błękit” naprawdę nie jest jakąś długą opowieścią. Tyle. Dziękuję za uwagę. Wiem, że piszę nadaremno.

Przejdę do sedna. Książkę pochłonęłam w dwa dni. Tak, mam słabość do autorki. Jest w jej pisarstwie coś, co mnie przyciąga jak magnes. Porusza tematy najistotniejsze, bo fakt niekontrolowanej i grabieżczej eksploatacji świata przez rodzaj ludzki to kwestia, którą często spychamy gdzieś na margines naszej świadomości. Chcemy spokojnego, wygodnego życia. Lunde tymczasem zadaje nam pytanie - jaki świat szykujecie dla swoich dzieci?

Największą siłą powieści jest jej prostota. Autorka ma duży talent do odwzorowywania relacji między rodzicami a dziećmi. Jest tu miejsce na drobne wzruszenia, jest też przestrzeń wypełniona lękami i frustracją. Tak było w “Historii pszczół”, tak jest i w “Błękicie”. Historie młodych bohaterów poruszają najbardziej. Uderzają w ten słaby rodzicielski punkt w duszy, niezwykle podatny na wzruszenia... W tym momencie pojawiło się gdzieś z tyłu mej głowy pytanie - droga autorko, czy to czasem nie szantaż? Czy wzruszasz nasz losem najmłodszych, najbardziej bezradnych, żeby przemycić nam własne idee? Być może tak, mam jednak do Lunde słabość i dałam się kupić. Niech mnie szantażuje, wybaczam.

Podobnie jak “Historia pszczół”, tak i “Błękit” składa się z historii rozgrywających się na różnych płaszczyznach czasowych. Najnowsza powieść dzieje się w czasach współczesnych oraz w niedalekiej przyszłości. Podczas lektury okazuje się, że te pozornie niezwiązane ze sobą opowieści mają wiele wspólnego. Ich elementy układają się z czasem w logiczną, spójną całość. Co zatem łączyć może Norweżkę Signe i Francuza Davida? Nie zdradzę. Przekonajcie się, jeśli chcecie.

Wizja przyszłości, jaką kreśli Lunde, jest niezwykle przejmująca. Oto, do czego doprowadzicie, ludzie - zdaje się ostrzegać. Susza, wojny, szalejące pożary - Europa okazuje się miejscem, gdzie trudno szukać ucieczki. Mimo wszystko, mam wrażenie, że powyższy obraz mógłby być jeszcze bardziej niepokojący. U Davida Mitchella w “Czasomierzach” nie dało się przetrwać, jeśli nie miało się u boku giwery, bo wszędzie szaleli szabrownicy. Nie wiem, czy w takich okolicznościach udałoby się bohaterom znaleźć spokojne schronienie, w którym nie musieliby co chwila drżeć, że zostaną ograbieni i zamordowani. Podobnych zastrzeżeń miałam podczas lektury jeszcze kilka. Niestety sprawiły one, że spójność i logika świata przedstawionego na tym ucierpiała.

Bardzo dobrze, że powstają podobne dzieła. Obawiam się jednak, że tym razem jestem daleka od zachwytu. Historia mnie wciągnęła, momentami poruszyła. Wielu osobom mogłabym ją polecić. Niestety nie doświadczyłam takich wzruszeń jak uprzednio. Ciągle tylko nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to książka okazała się nieco gorsza, czy to mój gust się zmienił.

Wydawnictwo Literackie
Przekład: Anna Marciniakówna
Oryginalny tytuł: Blå
Data premiery: czerwiec 2018
Format: 130x205 mm
Liczba stron: 432

Komentarze

Popularne posty