"Atlas zbuntowany" - Ayn Rand

Kim jest John Galt? No, kimże jest on…?

Rzadko zdarzają się pozycje, które mnie tak wciągają, a wobec których żywię równie mieszane uczucia. Muszę przyznać, że tego ponad 1000-stronicowego kolosa czytało mi się nadspodziewanie dobrze. Z drugiej strony, zdarzały się momenty (i to całkiem często), kiedy miałam ochotę jęknąć na głos “Matko przenajświętsza, co za pitolenie” albo “Kończ waścini…”. Mimo wszystko, podsunęłabym tę pozycję naszym politykom. Może to łopatologiczne wbijanie do głów niektórych kwestii przyniosłoby określony skutek.

“Atlasowi zbuntowanemu” nie można chyba wiele zarzucić pod kątem języka. Jest to bardzo sprawnie napisana książka, a walory literackie okazały się elementem, dzięki któremu przebrnęłam przez całość. Niezwykle plastyczne, smakowite opisy przemawiały do wyobraźni. Z pewnością na długo pozostanie mi w pamięci obraz huty stali, malowniczy i sugestywny.

Domyślam się jednak, że dla części czytelników, piękno języka okaże się niewystarczającym elementem. Dzieło pani Ayn jest jedną z tych pozycji, które albo się kocha, albo nienawidzi. Ja znalazłam się gdzieś pomiędzy. Z jednej strony, niektóre elementy filozofii obiektywizmu, którą autorka nagminnie wykładała w książce, do mnie przemawiały. Niestety nie wszystkie. Było to problematyczne w przypadku podejścia “albo jesteś z nami, albo przeciwko nam”.

Najbardziej irytujące okazały się postacie, podzielone na dwie antagonistyczne grupy. W skład jednej wchodziły parszywe, pozbawione skrupułów mendy, a drugiej - piękni, odważni i pracowici intelektualiści, których powierzchowność (wzorowana na antycznych herosach) od razu zdradzała szlachetny charakter. Ta smukłość sylwetki, rozwiane włosy, błyski w oku. Erotycznie niebezpieczni. Właśnie, miłosne kombinacje też okazywały się dla mnie dość mętne.

Dlaczego mimo tego, co wyżej napisałam, nie potępiam książki? Możliwe, że chodzi o to, że czytałam ją bardziej w konwencji baśni, gdzie cnotliwi, prawi herosi walczą z zakałą tego świata. Człowiek potrzebuje czasem pobyć w świecie, w którym granice są tak jasno, wyraźnie określone. Jeden ze sposobów na oderwanie się od rzeczywistości, ot co. Potrzeba serca, nie rozumu. Zdaję sobie sprawę, że podobne postawienie sprawy mogłoby nie przypaść do gustu autorce, sławiącej siłę intelektu ludzkiego.

Warto również pamiętać, że “Atlas zbuntowany” powstał w 1957 roku. Kiedy niektóre z przedstawianych tam zdarzeń bądź charakterów wydawały mi się przerysowane, mało prawdopodobne, gdzieś z tyłu głowy tułało mi się przeświadczenie, że skądś jednak podobne motywy znam. Z historii, z czasów rewolucji rosyjskich. W momencie, gdy dowiedziałam się, że Ayn Rand była bezpośrednim świadkiem przewrotu bolszewickiego, niektóre elementy zaczęły mi się w głowie układać.

Dobrze, rozumiem pobudki, ale… Niestety… Jednakowoż…

W tej intelektualno-estetycznej miotaninie pomiędzy rozczarowaniem a podziwem, znalazłam się na końcu w punkcie, gdzie zwyciężyło znużenie i zawód. Tak, końcówka mocno mnie zniechęciła do sięgnięcia po inne dzieło pani Ayn Rand. Już cała ostatnia część była w moim odczuciu najsłabsza, najbardziej tendencyjna, jakaś nieznośnie mitologizująca. A jeszcze to dolepione na siłę zakończenie…. Przykro mi okropnie, ale nie!

Cieszę się, że poznałam “Atlas zbuntowany”, jednak “Źródło” poczeka na swoją kolej.

Wydawnictwo Zysk i S-ka
Przekład: Michałowska Iwona
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 1176

Komentarze

Popularne posty